Bajka o Misiu i 4 sierotkach
Nie tak dawno temu i wcale nie tak daleko, pewnego weekendu, dostałem telefon - od sąsiada - o małych kotkach znalezionych przy swojej martwej mamie. Nie jest to rodzaj telefonu, który zapowiada szczęśliwą historię. A jednak...
Kotki znajdowały się na terenie działek, miejscu gdzie koty mnożą się na potęgę i mało który jest wykastrowany. Sąsiad od razu tam pojechał, gdyż wiekowy pan który dokarmiał kotki na terenie swojej działki, nie za bardzo chciał je oddawać. Jedyny powód dla którego szukał pomocy, to taki, że kotki jeszcze same nie jadły, szukały mleka u swojej mamy - która odeszła z nieznanych przyczyn. Podobno rano jeszcze przyszła na jedzenie, godzinę później pan znalazł ją nieżywą. Na przesłanych mi zdjęciach widać, że jest mocno wychudzona - prawdopodobnie była wycieńczona ciągłym rodzeniem.
Sąsiad negocjował pół soboty - opiekun chciał poczekać kilka dni czy kotki nie zaczną jeść - wtedy by zostały na jego działce, niewykastrowane i zdolne do dalszego rozrodu - "czyste" jak to ujmują starsi ludzie. Jendak małe kotki muszą jeść co kilka godzin - nie było na co czekać.
W końcu maleństwa przyjechały do mnie - przestraszone, głodne, śmierdzące. Dwa kocurki i dwie kotki. Od razu zaczęliśmy karmić maluchy ze strzykawki, zmianowo co kilka godzin. Były już w wieku kiedy wybarwiały im się oczy, po kilku dniach nauczyły się jeść z miseczek.
Przez dwa tygodnie kwarantanny bardzo się baliśmy o ich życie - nie wiadoma była przyczyna odejścia ich mamy, nie byliśmy pewni, czy nie mają jakiejś choroby zakaźnej. Okazało się jednak, że były całkowicie zdrowe.
Szybko po kwarantannie kotki zostały zaszczepione i zapoznane z resztą kociej ekipy w kociarni. Odnalazły się znakomicie.
W międzyczasie, dostałem inny telefon - o kotku z pogryzioną łapką. Łapka wyglądała źle, rana się nie goiła, kot unikał stawiania na niej ciężaru ciała.
Kotek mieszkał pod schodami budynku uniwersytetu medycznego, był stale dokarmiany przez dozorczynię. Dawał się jej brać na ręce i złapanie go nie stanowiło większego problemu.
Przy zabiegu na łapkę został od razu wykastrowany, w badaniach krwi wyszło, że niestety jest FIV pozytywny - co oznaczało, że ma słabą odporność i na wolności będzie często chorował.
Zdecydowaliśmy się dać mu szansę na znalezienie domu - bez większej nadziei - czarny, dorosły kocurek, w dodatku ze słabą odpornością - to rodzaj kota który swojego domu może się nie doczekać nigdy. Nazwaliśmy go Misiu - z racji aparycji o spokojnego usposobienia.
Dni mijały, koty w kociarni czuły się dobrze, ale jednak brakowało im domu i stałego kontaktu z człowiekiem.
Pewnego dnia na wizytę zapoznawczą przyszli ludzie którzy byli zainteresowani małymi kotkami. Już na wizycie dali się poznać jako kociarze z wielkim sercem i rozsądnym podejściem do wychowania kotów. Zakochali się w sierotkach. Zdecydowali się adoptować dwóch chłopaków - już sama adopcja dwupaku jest dla nas świętem.
Podczas wizyty, opowiedziałem im też historię innych mieszkańców naszej kociarni, w tym Misia. Umówiliśmy się na wizytę przed adopcyjną u nich w domu i poszedłem na kolejne spotkanie.
Po godzinie dostałem telefon: "Wiesz co, zdecydowaliśmy, że weźmiemy też Misia. Urzekła nas jego historia i to jaki jest sympatyczny". Szczerze mówiąc - zaniemówiłem. Adopcja trzech kotów na raz nie zdarzyła mi się jeszcze nigdy. Co prawda, słyszałem o takich przypadkach, ale to było jak wygrać na loterii.
Freddie, Louis i Misiu rewelacyjnie się dogadują i trafili razem do jednego domu. Dziękuję z całego serca cudownym osobom które poszły za głosem serca i dała dom całej Trójce.
To jednak nie koniec historii - dwie dziewczynki dalej czekają na dom - Serduszko i Kropka. Jeśli chcesz dopisać tutaj swoje szczęśliwe zakończenie - napisz do nas!